Pierwsze podrygi na placu zabaw

Mój syn od dwóch miesięcy odwiedza place zabaw. Pierwszy raz byliśmy w dużym parku. Synek stawiał pierwsze kroki i właściwie bardziej był zainteresowany chodnikiem, trawą, drzewami.. :)
Potem zafascynował się piaskiem. Dziwił się, że nie może go złapać i przesypuje mu się przez palce :)
Poznawał świat i ludzie niewiele go obchodzili, ale pewnego dnia zaczął przyglądać się dzieciom. Gnał do nich jak szalony, chciał się przytulać, całować, podawać rączkę. Uśmiechał się i całym sobą okazywał radość. A dzieci? Te starsze, mówiące, krzyczały: "zostaw mnie!", odpychając moje dziecko z całych sił (nieraz się przewrócił i dziwił się co się stało), młodsze (takie starsze o rok) uciekały, odpychały albo... płakały! :|
I moje dziecko... biedne, odrzucone. Nikt się bawić z nim nie chce, zabawki nie pożyczy. Nawet przywitać się nikt nie chce. Szło w moją stronę i pytającym wzrokiem oczekiwało wyjaśnień. Pokazywał paluszkiem na chłopca, który właśnie go popchnął i bełkotał po swojemu... A ja równie biedna, smutna, mówiłam: "Chłopiec chce się bawić sam."
I tak wyglądają nasze wycieczki na plac zabaw. Moje dziecko gania za dzieciaczkami, a te uciekają.
Rodzice nie są lepsi. Dzisiaj jedna z matek pogroziła mojemu dziecku palcem i biedny przyleciał do mnie, wtulił się w nogę i ze smutną minką coś po swojemu gaworzył :( A czemu mu pogroziła? Bo moje dziecko podbiegło do jej syna, by się przywitać. Oczywiście tamten jakiś taki zły, że w ogóle ktoś go dotknął.
I tak patrząc z perspektywy mojego syna, dostrzegam dziwaczność tego świata, społeczeństwo w którym nie można być naturalnym...

Etykiety: