Wczoraj byliśmy u dziadków na urodzinach. Babcia obchodziła 70-tkę :) Było mega uroczyście - ogromny tort, stół zastawiony po brzegi, mnóstwo gości, wspaniała atmosfera. Synek nie marudził, był pogodny i siedział u każdego na kolanach, potem ganiał się pod stołem.
Wieczorem jeszcze wyskoczyliśmy na spacer, na plac zabaw :)
A dziś rano, o świcie obudził nas dzwonek telefonu. Dzwoniła babcia ... dziadek nie żyje. Umarł we śnie....
Impreza urodzinowa była "pożegnaniem"
Ogromny smutek. A gdy patrzy się na naszego synka, łzy cisną się do oczu. Bardzo lubił dziadka, świetnie się dogadywali a sposób w jaki się bawili wciąż mam przed oczami - jakby znali się kupe lat i byli najlepszymi kumplami.
Nie będzie tego pamiętał, nie będzie pamiętał dziadka... a my będziemy wciąż myśleć: "mógłby jeszcze pożyć".
[*]