Przywileje mamy z dzieckiem

W związku z anemią mojego syna, dzisiaj musieliśmy ponownie udać się na kolejne badanie krwi.
Ostatnio wybraliśmy się o 7 rano, by być jeszcze przed otwarciem laboratorium i uniknąć kolejek.
Dzisiaj spaliśmy z synkiem do 8, zjedliśmy śniadanko, pobawiliśmy się i zrobiliśmy sobie 20min spacer do laboratorium.
Zachodzimy, a tam tłumy ludzi. Starzy, średnio-młodzi, młodzi. Wchodzę w tłum i od razu pytam: "Czy ma ktoś coś przeciwko, żebym weszła z dzieckiem bez kolejki?!"
Odpowiada mi cisza. Jedna kobieta wzrusza ramionami i uśmiecha się dziwnie.
To ja nic, biorę się za rozbieranie dziecka i czekam aż w poczekalni nastanie głucha cisza, bo właśnie jakiś facet wdał się w głośną dyskusję na temat lekarzy i może dlatego mnie nie usłyszała większość oczekujących.
Długo czekać nie musiałam, bo mój syn wrzasnął w niebogłosy, gdy próbowałam go wyciągnąć z tego cholernego kombinezonu (ja go nienawidzę, a co dopiero moje dziecko, które musi być w nie odziane). Wszyscy zamilki i skierowali wzrok w naszą stronę. Wyprostowałam się, uśmiechnęłam się szeroko i głośno zapytałam: "Kto teraz wchodzi do laboratorium?". Większość osób wskazało panią w zielonej kurtce, sama Pani nieśmiało wyłoniła się z tłumu. Wzięłam dzidzie na ręce, uśmiechnęłam się serdecznie:
- Czy mogłabym wejść z dzieckiem na badania, przed Panią? To naprawdę nie potrwa długo. Oczywiście jeśli nikt nie ma nic przeciwko!? Skierowałam się do tłumu.
- Ależ NIE! - Pani w zielonej kurtce odpowiedziała mi bardzo szybko i nie widać było w jej twarzy złości (co się rzadko zdarza). Pozostali przytaknęli, jedni kiwali głową, inni mówili że jak najbardziej powinnam wejść bez kolejki, a pozostali.. pozostali już się dla mnie  nie liczyli. Osiągnęłam co chciałam. Nawet jeśli ktoś miał coś przeciwko to siedział w kącie cicho i swojego zdania głośno nie wyraził. I dobrze, obyło się bez niemiłej wymiany zdań i kłótni pomiędzy pacjentami różnych pokoleń, wypominania jak to kiedyś było, komu się należy a komu nie, kto dłużej czeka itd itd (miałam takich sytuacji już mnóstwo... więc byłam w tym przypadku gotowana na wszystko).
Widać, kobiecie z dzieckiem jest łatwiej :) :) Synek uśmiechał się do wszystkich, zagadywał i generalnie atmosfera przed drzwiami laboratorium zrobiła się ... hm MIŁA :)

Po pobraniu krwi dostaliśmy po lizaku :) Oczywiście synek wymemlał papierek, a mama zjadłą zawartość ;p Potem poszliśmy po pączki, w końcu TŁUSTY CZWARTEK! I dzień nam minął błogo!
Pierwszy dzień urlopu spędzony z synkiem sam na sam, od czasu mojego powrotu do pracy. Było super :)

Etykiety: , ,