Czy macierzynstwo zmienia kobiete?

Koleżanki, które urodziły dziecko opowiadały mi o bezgranicznej miłości, o cudzie, o czymś niesamowitym, nie do opisania. Myślałam, że ze mną będzie tak samo, że zakocham się po uszy, że zapomnę o Bożym świecie, że będę tylko Ja i to Maleństwo.
Będąc w ciąży, było mi dziwnie. Nie czułam się z sobą dobrze. Dziecko poruszało się w mym łonie, a ja traktowałam to tak naturalnie, że cudu się w tym doszukać nie mogłam. Cieszyłam się i myślałam o miłości jaka łączy mnie i dziecko, ale nie czułam tego zbyt mocno.
Po urodzeniu syna, jeszcze na porodówce, jedyne pozytywne odczucia to ULGA, potem radość i... zdziwinie. Miałam na brzuchu małą istotę, która zdawała mi się być obca. Nowy człowiek... "mam dziecko" myślałam i nie mogłam uwierzyć. Nic w stylu "jest cudne! kocham! boshe jak się zakochałam! wpadłam po uszy!"
Mijały tygodnie i martwiłam się. Często doszukiwałam się w sobie miłości do syna. Nie czułam tego. Potem wyczytałam w jakimś poradniku, że nie wszystkie kobiety od razu tak mocno przywiązują się do swojego dziecka, że nie potrafią kochać tak mocno jakby tego chciały.
Okres noworodkowy był do przeżycia. Ale około 2 miesiąca zaczął się koszmar: kolki, ulewanie, potem nadmierne ślinienie. Nieprzespane noce, chaos, niemożność wyjścia z dzieckiem na spacer, bo w gondoli wpadało w histerię. Zamknęłam się w domu i płakałam razem z niemowlakiem. Około południa stałam już tylko w oknie i wypatrywałam męża. Robiłam wszystko, żeby nie wpaść w depresję i udało mi się. Gdybym pogrążyła się w złych myślach, zaczęła siebie nadmiernie obwiniać, że nie daje sobie rady, że nie jestem wystarczająco dobrą matką, a co gorsza, że nie kocham jak matka... źle by się to skończyło.
Po 4 miesiącach nabrałam pewności siebie, synek mniej płakał, w nocy był spokojniejszy, ja cieszyłam się spacerami w słońcu lata, uwielbiałam bawić się z małym na podłodze, czytać książki. Poczułam w końcu słodycz macierzyństwa.
Po 7 miesiącach wróciłam do pracy i przez pierwsze 8 tygodni przeżywałam kolejne załamania. Wiedziałam, że te trudne dni kiedyś się skończą, że znajdziemy odpowiednią opiekunkę do dziecka, że wszystko się poukłada i TAK TEŻ SIĘ STAŁo :)

Jestem szczęśliwa, dziecko jest szczęśliwe. Świetnie się dogadujemy, w domu pachnie obiadem, w szafach ubrania są wyprasowane i poukładane. To dziwne, ale na wszystko mam czas :)

Zmieniłam się. Jestem bardziej zorganizowana i odważniejsza. Nie przejmuje się błahostkami, nie marnuje czasu na oglądanie się w lustrze - czy bluzka dobrze leży, czy jakiś włos mi nie sterczy, czy lepiej mi w czerwonej szmince czy różowej, czy powinnam ubrać sweterek czy żakiet, czy w tych spodniach nie mam za dużego tyłka, a może jednak powinnam ubrać spódniczkę...
Poranny makijaż zajmuje mi 5min, ułożenie włosów kolejne 5 min i wszystko wykonuję w obecności mojego syna ( bo opiekunka przychodzi dopiero o 8) :)  Jedno spojrzenie w lustro mi wystarcza i lecę do pracy.
W pracy jak czegoś nie wiem idę i pytam, zamiast zastanawiać się czy na pewno powinnam przyznać się do niewiedzy, może powinnam poszukać odpowiedzi w internecie, etc. Jak czegoś potrzebuję, żądam, a nie proszę. Jak coś jest nie tak, mówię o tym odpowiedniej osobie, a nie żalę się koleżance w kuchni na kawie.
I wiecznie się uśmiecham :)
Słowem, biorę przykład z mojego syna. Syna, którego kocham ponad życie! :) :)

Etykiety: ,