Minął miesiąc odkąd jestem mamą pracującą.
Wciąż karmie piersią. Ciesze się, że udało mi się udowodnić sobie i wszystkim moim pesymistycznym matkom-koleżankom, że można!
Ale tak naprawdę, w dużej mierze zawdzięczam to swojemu szefowi.
Dojazd do/z pracy zajmuje mi w sumie 2,5h. W pracy ustawowo powinnam być 7h, ja jestem średnio 5-6h. Część niedogodzin odpracowuje w domu (wieczorami lub w weekend). Średnio na tydzień mam 5-8h, które muszę odpracować zdalnie. (kochany szef, że mi na to pozwala)
Mleczko ściągam w pracy, gdy przerwa w karmieniu przekracza67h. Teraz już tak sztywno się tego nie trzymam - zdarza mi się nie ściągać mleka w ogóle. Karmie syna rano przed ósmą, a potem około 16-17. Piersi szybko się przystosowały do takiego rytmu. Czasami uda mi się ściągnąć wieczorem 140ml mleka (ale równie z tym bywa). Albo laktacja mi się tak unormowała, ale produkcja zmalała. Starcza dla bobasa i o nadwyżki jest czasami ciężko.
NIE LUBIĘ ściągać mleka w pracy! Bo w biurze nie ma miejsca, gdzie mogłabym to robić. Dlatego pozostaje mi toaleta. Nie mam sumienia, by przywieść takowe mleko do domu i poić nim dziecko, więc wylewam je do toalety. Poza tym przechowywanie ściągniętego mleka w publicznej lodówce, jest ryzykowne - często pracownicy zapominają, że coś tam przechowują i ogólnie jest smród, brud i ZARAZKI.
Nie jest to takie proste. Targanie laktatora do pracy też nie jest fajne - zajmuje pół torebki :)
Dlatego nie wyobrażam sobie, bym miała być w pracy bite 7h (przy tak dużej stracie czasu na dojazdy) - przeszło 10h nie byłoby mnie w domu. No i nie obyłoby się bez ściągania mleka w firmowej toalecie i transporcie pokarmu komunikacją miejską (aby było na następny dzień).. - no chyba, że zdecydowałabym się na karmienie mieszane. Rozwiązań jest sporo. Ale uważam, że jak już się wprowadzi mleko modyfikowane, to krótka jest droga do tego by karmienie piersią odeszło w zapomnienie: dziecko najedzone, laktacja zahamowana - krótki koniec..
Etykiety: karmienie piersią, mama w pracy