Mama wrocila do pracy i... szybko powrocila do domu

Co za dzień!
W przed dzień byłam tak zabiegana, że nie pamiętam takiej chwili swym zyciu! Rano musiałam ogarnąć cały dom, przygotować jedzenie dla bobasa, ściągnąć mleko (co trwało całą wieczność! bo mój synek ostatnio bardzo dokładnie opróżnia piersi i kropelka nie zostaje!), zrobić zakupy i obiad dla opiekuna-babci i jeszcze zaliczyć wizytę u lekarza z małym! W przychodni czekaliśmy godzinę! Co całkowicie zaburzyło mój plan dnia!
eM miał jakieś zakończenie sezonu i pozwoliłam mu nie wracać do domu - niech się wyśpi u rodziców, a ja przecież sobie poradzę :) Decyzji zaczęłam żałować wieczorem, gdy synek zaczął stękać, jęczeć, domagać się jedzenia, kąpieli i odłożenia do łóżeczka. A ja w tym czasie kręciłąm łychą w garach!
Dopiero po 23 wgramoliłam się pod kołderkę i modliłam się o spokojny sen dla mego syna. Spokojny sen był, ale przerywany był co dwie godziny, więc albo modlić się nie umiem, albo zostałam źle zrozumiana przez Najwyższego :)

Rano, punk 5:30 mój kochany synek zakończył sen nocny i uskuteczniał rozbudzanie swej mamy. Oberwało mi się kilka razy ręką, nogą a potem w ruch poszła grzechotka, przez którą ledwo oka nie straciłam. Dotrwałam w pół śnie do godziny 7 i zaczęłam się szykować do pracy! Potem szybkie śniadanko i chwila wytchnienia - karmienie syna piersią :)
Gdy przekroczyłam próg domu, czułam się wypompowana i z niecierpliwością oczekiwałam chwili drzemki w pociągu :)

Do pracy dotarłam grubo po 9... i zastałam kompletny chaos. Brak stanowiska pracy, brak narzędzi pracy, kompletny brak zainteresowania moją osobą :) Do tego byłam świadkiem niejednej kłótni, rozlanej kawy na ubraniu jednej z pracownic i.... o godzinie 10:30 dostałam telefon od opiekunki-babci. Miała dzwonić tylko jak będzie działo się coś złego.



Usłyszałam: "No trudno kochana... " Serce szybciej mi zabiło, miałam wizję rozpłakanego dziecka, niechcącego jeść, spać etc. Albo co gorsza, maluszka który zakrztusił się jedzeniem i jedzie właśnie do szpitala! (ale ja mam wyobraźnie). Druga część zdania brzmiała co najmniej zaskakująco: "...tata miał zawał".
............... wmurowało mnie! Miałam wrażenie, że krzesło w którym siedzę zapada się razem ze mną pod ziemie. Nabrałam powietrza w płuca i wyszłam z biura. Opiekunka-babcia nie chciała robić kłopotu, ale czułam że chce bym wróciła do domu i zajęła się dzieckiem. A synek był wyjątkowo grzeczny i większość czasu przespał, zatem na pewno nie odczuł mojej nieobecności...

Cóż. Tata się wykaraskał, leży w szpitalu i dochodzi do siebie.
Ja całe popołudnie odbierałam telefony od rodziny - zabawne, że "najbliżsi" przypominają sobie o moim nr telefonu dopiero, gdy stanie się coś złego. Niektórych nie słyszałam kilka lat...

Wrażenia z pobytu w pracy marne. Trasa do pracy w kompletnym remoncie, zatem czas dojazdu wydłużył się o jakieś 15-20min.
Jutro Drugi Wielki Dzień w Pracy... oby było lepiej.

Etykiety: