... i zabrakło miejsca w zamrażalniku!! Wygląda na to, że nic więcej już nie uda mi się zamrozić.
Jestem styrana.
W sobotę eM przywlókł z rynku ogromną dynię i dopiero po południu miałam czas by się nią zająć. Umyłam, obrałam, pestki wydłubałam (będę suszyć w piekarniku, ale chyba dopiero jutro...) i pokroiłam w kosteczkę. W takim stanie przesypałam do woreczków po 50 -100 g i upchnęłam w zamrażalniku.
Wcześniej zamroziłam jeszcze brokuł, po uprzednim zblanszowaniu (3min).
Na kalafior nie ma miejsca... trudno.
Synek ostatnio wybrzydza... i zje obiadek tylko jak ma dobry dzień. A co w jego mniemaniu znaczy "dobry dzień"? A któż to jest w stanie pojąć!
Dzisiaj zjadł ładnie brokuł z marchewką, ziemniaczkiem i kaszą manną (aż 180ml !), a po godzinie zaczął marudzić. Wyglądał na zmęczonego, więc położyłam go w łóżeczku, ululałam i zasypiał... ale nagle coś go zainteresowało na ścianie (kompletnie nie wiem co, bo nic na niej nie wisi, nie dynda, nie uśmiecha się do niego... może mikroskopijny robaczek, którego dorosłe oko nie jest wstanie zobaczyć? ;| ) i skończyło się spanie! Za to nie skończyło się marudzenie... Na deser jabłuszko z kleikiem ryżowym, mega porcja, bo 100ml i jak się skończyło to był jeden wielki krzyk, kopanie, machanie rękami i gryzienie mamy! Przez to wszystko zapomniałam o obiedzie... i posiłek dla mamy i taty spłonął łącznie z garnkiem! Złość, zmęczenie, niechęć i ogólną bezsilność tłumiłam w sobie, zagryzałam zęby i uśmiechałam się uroczo do synka prosząc go by się wyciszył i w końcu zasnął!
Dymiący wulkan wybuchł, gdy tylko eM wrócił w pracy! Mały stękał w łóżeczku, a ja siedziałam przed kompem, bo zawiesiło się nagrywanie płyty ze zdjęciami i patrzałam co się stało... także oberwało mi się. "Co z Ciebie za matka! Dziecko płacze, a ty w internecie siedzisz!" - tak brzmiało dzisiaj słodkie powitanie "spracowanego" taty...
Synek miał dziś "zły dzień" w moim odczuciu. Pomimo to apetyt mu dopisywał...
Ostatnie dni były podobne, z tym że ulubiona marchewka z jabłuszkiem wylądowała w całości w brzuszku mamy, bo synek zaciskał usta i odwracał głowę. A gdy tylko schowałam miseczkę, zaczął płakać... oczywiście nic nie było wstanie zaspokoić pragnienia mego syna, jak mleko w piersi mamy. Napoje z butelki są BE i basta...mm w ogóle nie wchodzi w grę.
Dziwne, bo do tej pory nie było takich problemów...
Chyba chłopiec wie co się święci... i że za tydzień mama "zniknie" na większość dnia. A co gorsza, pomimo wielkich planów... mam chęć zrezygnować z karmienia piersią.
Może to chwilowe załamanie, ale po dzisiejszym dniu czuję się jak niewolnica. Nic się nie liczy tylko cycek...Etykiety: przepisy, przetwory na zimę